Życie z niepełnosprawnością wymaga wiele wysiłku. Wie o tym każdy, kto tego
doświadcza na co dzień. Trzeba mierzyć się z wieloma ograniczeniami i
barierami, które często są nie do przejścia. A rzeczywistość nam tego nie
ułatwia. A co, jeśli życie jeszcze bardziej da Ci popalić?
Trudne początki.
Jak wiecie, że swoją niepełnosprawnością żyję od urodzenia. Przez 27 lat doświadczałam różnych rzeczy… Czasem dobrych, czasem tych mniej przyjemnych. Były ciężkie początki, kiedy trzeba było zacisnąć pasa i robić wszystko by potem żyło się lepiej i łatwiej. Czasem się nie udawało. Najgorzej było, kiedy już dotarło do mnie, że będę musiała nauczyć się funkcjonować samodzielnie. Wtedy zaczęłam walczyć o to z całych sił. Nie umiałam zrobić wielu rzeczy… Nawet zadbać o samą siebie… Z resztą nie miałam takiej potrzeby, by to ogarniać, bo zawsze był Ktoś kto mi w tym pomagał i był przy mnie cały czas. Ale w wieku kilkunastu lat zaczęło mi to przeszkadzać, że nie umiem się sama „ogarniać” zrobić choćby podstawowych rzeczy związanych z higieną osobistą i zaczęłam się sama w sobie przeciwko temu buntować.Po długim czasie nauki zrobiłam to. Stałam się bardziej samodzielna. Na tyle by móc zadbać sama o siebie na co dzień. To było dla mnie mega ważne. Nie chciałam być przez całe moje życie „uwiązana” i zależna od innych. Zwłaszcza od moich rodziców, bo to oni wkładali i wkładają w to najwięcej wysiłku. Chciałam, żeby też mogli zająć się swoimi sprawami i trochę ode mnie „odpocząć”.
Nowa ścieżka życia.
Potem przyszedł czas nowej ścieżki życiowej. Zawsze marzyłam o tym by się uwolnić i zacząć żyć na własny rachunek w zupełnie innym miejscu. Udało się. Wyprowadziłam się do Krakowa na studia. To było kilka najlepszy lat, kiedy nauczyłam się żyć. Sama planowałam sobie dzień. O której godzinie wstać by zdążyć na transport na uczelnię, robienie bieżących zakupów, drobne porządki, zadbanie o higienę osobistą, by na następny dzień „wyjść do ludzi”. To była dobra szkoła życia.
Teraz myślę, że jestem bardzo zadowolona z tego, że przeszłam właśnie taką drogę do własnej samodzielności. Bo dzięki temu mogłam poznać swoje ciało na tyle by wiedzieć jak radzić sobie w różnych kryzysowych sytuacjach. Jednak czasami w pewnym, nieoczekiwanym momencie zdarza się coś co niemal całkowicie burzy Twoje wypracowane „metody funkcjonowania” w codziennym życiu…
Każdy dzień przynosi coś nowego.
Miesiąc temu zdarzył mi się dosyć ciężki wypadek. Na szczęście nie był on, aż tak groźny dla mojego zdrowia i powoli dążę do pełnej sprawności. Ale uświadomiłam sobie, że nawet stłuczenie lewej dłoni, może być bardzo ciężkie do przejścia, kiedy ma się sprawne tylko dwie ręce. Pierwszy tydzień po urazie był bardzo trudny. Potrzebowałam pomocy niemal w każdej czynności dnia codziennego. Czułam jakbym się cofnęła w rozwoju do lat dziecięcych. Chwilami wydawało mi się, że wszystko co sobie wypracowałam, żeby umieć funkcjonować samodzielnie, jakby w kilka sekund prysnęło. Bardzo ciężko było mi robić wiele rzeczy… Przesiadać się z wózka, ubierać się, myć, czy nawet korzystać z toalety. Byłam wściekła na wszystko. Irytowało mnie to, że nie mogę sama sobie radzić ze wszystkim i że potrzebuję wsparcia niemal 24/7. Na szczęście miałam na kogo liczyć. <3Oczywiście to wiązało się z wieloma wyrzeczeniami i też takim przełamaniem się, że na jakiś czas muszę zaufać w 100% osobie, z którą jestem w związku już kilka lat, ale nigdy nie było okazji sprawdzić się w tak trudnej sytuacji. Teraz śmiało mogę powiedzieć, że już się nie boję. Wiem, że w każdej sytuacji, kiedy zwyczajnie nie daje rady, mogę na Niego liczyć.